Newsletter

Na bagnach:
„Biebrza – raj dla traperów”

Voyage nr 4 (9), kwiecień 1999, „Na bagnach. Biebrza – raj dla traperów”, autor: Dorota Sajnug

 

 

(fragment artykułu)

 

 

Za granicą doceniają

Przewodniczka i biolog Katarzyna Ramotowska zwariowała na punkcie Biebrzy. Świata poza parkiem narodowym nie widzi. W domu opracowuje foldery i materiały promocyjne. Wszyscy wokół mówią, że „przegina”. Aż mąż jest o tę jej Biebrzę zazdrosny.

Ramotowska jest perfekcjonistką. Oprowadza głównie zagraniczne wycieczki. Ponieważ skończyła studia biologiczne, często musi stawiać czoło grupom ornitologów i przyrodników z obcych państw.
– Kiedy oprowadzam Anglików, wiem, jaką wagę przywiązują do czystości swojego języka. Dlatego muszę starać się mówić jak najlepszą angielszczyzną. Holendrom zależy głównie na tym, żeby mnie dobrze zrozumieli. Nauczyłam się więc holenderskich nazw roślin i zwierząt najczęściej występujących w parku. Staram się zrobić wszystko, żeby nasi goście byli zadowoleni. Wtedy na pewno będą chcieli wrócić i polecą Biebrzę swoim przyjaciołom.

BIEBRZA TO MIEJSCE DLA TYCH, KTÓRZY KOCHAJĄ ZWIERZĘTA I PRZYRODĘ. NIE POWINNI PRZYJEŻDŻAĆ TU MIŁOŚNICY HAŁASU.

Kilka miesięcy temu Katarzyna zaczęła prowadzić kurs na przewodników, na który udało jej się zwerbować 180 osób.
– Nie chodzi mi o to, żeby wykształcić taką rzeszę przewodników. Nie wszyscy ukończą kurs. Ale i tak tym ludziom w głowach pozostanie jakaś wiedza o Biebrzy. To jest najważniejszym moim celem. Bo jeszcze niedawno większość z nich wstydziła się, że mieszka na bagnach. Wiele rodzin stąd uciekło i na zawsze opuściło swoje domy.

Zabawa nad Biebrzą

Ramotowska nie wszystkim turystom poleca noclegi u Kawenczyńskiego.
– To miejsce dla koneserów. Kiedyś przysłałam mu Anglików. Wyjeżdżali z kwaśnymi minami. Są zbyt sztywni. Ale za to Belgowie, Holendrzy czy Francuzi na ogół bywają zachwyceni – twierdzi Katarzyna.
Ostatnio mało nie było „wpadki”. Katarzyna oprowadzała po parku grupę francuskich filmowców. – Pojadę z nimi do Krzysztofa – postanowiła. Kiedy dotarli do Bud, zrobiło się już ciemno. Francuzi ledwo trzymali się na nogach po całym dniu forsownej wycieczki.
– Wchodzę do domu i widzę: stół zastawiony, a przy stole wesołe towarzystwo. Chyba z dziesięć osób siedzi. Wszyscy okoliczni sąsiedzi Krzysztofa się zjechali.
– opowiada Katarzyna. – Na nasz widok ze zdziwienia mowę im odebrało. Tylko Krzysztof nie stracił głowy.
– Wreszcie jesteście, drodzy goście – zawołał. – Oto przyjęcie na waszą cześć. Tak nakazuje polska gościnność.
Francuzi pili i jedli do rana. A potem padli gdzieś w kącie.
– Mówili, że zabawa była świetna – śmieje się Krzysztof (…)

Dorota Sajnug

Zostaw komentarz :)